Ponad 60 numerów naszego szkolnego „To i Owo”. Uzbierał się spory stosik. Z szczególnym wzruszeniem oglądam najstarsze egzemplarze gazety. Tyle niepowtarzalnych, jedynych w swoim rodzaju dziecięcych obrazków, ręcznie pisane teksty, rebusy, zagadki i oczywiście charakterystyczne ptaszysko zerkające na czytelników ze strony tytułowej.
Nie było mnie jeszcze w szkole, gdy „To i owo” się rodziło, ale doskonale pamiętam, jak dotarł do moich rąk drugi lub trzeci numer pisemka. Widzę pełną przejęcia twarzyczkę pierwszoklasistki Eli, która z namaszczeniem pokazuje mi strona po stronie WŁASNĄ GAZETĘ.
Wkrótce miałam sama zobaczyć,  jak wygląda praca przy powstawaniu  „To i Owo”, jak gromadzi się materiały, tworzy koncepcję numeru, jak klei się na dużych arkuszach maleńkie karteczki i z jaką radością bierze się do rąk gotowy egzemplarz.
A najpiękniejsze w tej pracy było to, że autorami tekstów i rysunków byli niemal wszyscy uczniowie naszej małej szkoły ( wówczas było sześć mniej więcej szesnastoosobowych klas); każdy miał szansę prezentacji swoich poglądów i talentów. Gazetka była wykorzystywana do pracy na lekcjach, czytało się ją i komentowało w szkole, ale bardzo wiele egzemplarzy trafiało do rąk zainteresowanych krewnych uczniów i przyjaciół szkoły.
Potem entuzjazm trochę przygasł. Szkoła zmieniała się, rosła rozpiętość wieku pomiędzy uczniami. Pojawił się problem zróżnicowanych zainteresowań starszych i młodszych dzieci. W gazecie krótkie, kilkuzdaniowe wypowiedzi maluchów, często pełne zabawnych wyrażeń i niewątpliwie specyficznego wdzięku  zaczęły ustępować miejsca tekstom dłuższym – opowiadaniom, baśniom, sprawozdaniom. Wiele takich wypowiedzi, prezentujących wrażliwość i wyobraźnię uczniów, a zarazem piękno języka, sprawność komponowania tekstu i  bogactwo słownictwa, powstawało na lekcjach. Umieszczanie ich w gazetce było nie tylko sposobem wyróżnienia autora, ale także mogło stanowić wzór dla innych: „Patrzcie, to można napisać w taki sposób”.
Tak więc „To i Owo” zostało zdominowane przez uczniów klas starszych. By ich dodatkowo zainteresować, w kolejnym roku szkolnym ogłoszono międzyklasowy konkurs na stworzenie najciekawszego numeru gazety. Pamiętam, że przy składaniu numeru  mojej klasy zebrali się nie tylko uczniowie, ale także spora grupa rodziców. Wszyscy zastanawiali się, co by tu jeszcze zrobić, by zadziwić innych, jak ich zaskoczyć i zachęcić do kupowania naszego „To i Owo”? Konkurs podziałał ożywczo, ale ,niestety, inwencja klas wyczerpała się dość szybko. Dlatego na początku tego roku szkolnego powołano redakcję szkolnej gazety „To i Owo”. Zespół rozpoczął regularne spotkania. Wiele jest podczas nich dyskusji i entuzjazmu, a kiedy zbliża się czas wydawania gazety, trwa gorączkowe przepisywanie, skanowanie i wreszcie składanie całości … na komputerze. No właśnie, komputer zmienił oblicze gazety. Czy to dobrze, czy źle? „To i owo” bardziej przypomina teraz czasopisma, z którymi mamy do czynienia na co dzień.    Uczniowie tworząc takie właśnie pismo ćwiczą umiejętności, które są coraz bardziej potrzebne we współczesnej rzeczywistości .To ważne, ale ja  mimo wszystko tęsknię do tych  dawnych tekścików zapisanych niewprawną ręką pierwszoklasisty i do  spontanicznych wypowiedzi kilkulatków  i nastolatków. Sprawność w obsługiwaniu sprzętu nie zastąpi fantazji, ciekawości świata, dociekliwości i świeżości pomysłów. Nie chodzi przecież o to, by coś pisać, ale by poszukiwać ważnych tematów, zadawać trudne pytania, kształcić myślenie i wrażliwość. To niełatwe, ale to właśnie powinno wyznaczać sens istnienia gazety. I my, opiekunowie gazety, musimy o tym pamiętać.
„To i owo” ma już za sobą niejedne urodziny, przechodziło różne etapy. Na jubileuszu szkoły stare numery gazety budziły duże zainteresowanie absolwentów, rodziców i gości, bo przecież zapisany jest w nich spory kawałek naszej wspólnej historii. Mamy nadzieję, że przed nami jeszcze wiele kartek do zapełnienia i że zawsze będzie wiele osób, które tym pisaniem będą zainteresowane.

Joanna Denert

Dodał(a):

24 lis 2016, 15:29